Poseł Janczyk poszedł na wojnę z lichwą bankowąCzwartek, 01 stycznia 1970

~~Jak poseł Janczyk poszedł na wojnę z bankową lichwą


Mówi, że w Polsce mamy do czynienia z lichwą, bo banki pożyczają pieniądze na wysoki procent, bliski maksymalnego dozwolonego pułapu. Ponad rok trwała jego batalia o niewielką obniżkę oprocentowania kredytów detalicznych.

Rozmowa z posłem Prawa i Sprawiedliwości Wiesławem Janczykiem na łamach portalu Sądeczanin

Czy w Polsce mamy do czynienia z bankową lichwą?

-Tak. Lichwa ma się u nas świetnie. I nie chodzi tu tylko o firmy pożyczkowe czy parabanki, które udzielają kredytów nawet na kilka tysięcy procent. Odnosi się to także do banków. Pożyczki w Polsce są bardzo drogie. O wiele droższe niż w innych krajach Unii Europejskiej. Rata kredytu na równowartość 10 tys. zł, na 3 lata, nawet w tych samych bankach działających w Polsce, we Francji i w Niemczech różni się w sposób znaczący. W Polsce raty odsetkowe są wyższe o 10–15 proc. niż za granicą!

Poda pan konkretny przykład?

- Proszę bardzo. W Deutsche Banku w Niemczech, zaciągając pożyczkę na 10 tys. zł na 3 lata, miesięcznie płacimy ratę w wysokości niespełna 297 zł. W Polsce, w tym samym banku, trzeba zapłacić prawie 424 zł miesięcznie.

Banki doją Polaków, bo państwo im na to pozwala?

- Kwestia finansowych zasobów Polaków i kosztów dostępu do kapitału zniknęła z publicznej debaty osiem lat temu.

Stoczył pan, trwającą ponad rok batalię o to, żeby te kwestie ponownie stały się przedmiotem publicznej dyskusji.

- Rzeczywiście, jako jedyny spośród parlamentarzystów zwróciłem na to uwagę ponad rok temu. Wygłosiłem w tej sprawie oświadczenie pokazujące, że obniżka kosztów kredytów konsumenckich, czyli na przykład na zakup pralki, lodówki, samochodu, z których korzystają prawie wszyscy, nie idzie w parze z obniżką stóp procentowych. Do biura analiz sejmowych, któremu zleciłem zbadanie takiego stanu rzeczy, dostarczyłem materiał porównawczy z wiodących krajów UE. Okazało się że istnieje prawdziwa przepaść między obywatelami naszego kraju i obywatelami innych unijnych państw. Średni koszt dostępu do kredytów wynosi w Polsce 18 - 20 proc. a w innych krajach unijnych 7 proc. Banki, głównie zagraniczne, zarabiają na Polakach biorących kredyty. gigantyczne pieniądze. Może chodzić nawet o 15 mld zł rocznie.

- My Polacy zarabiamy średnio cztery razy mniej niż mieszkańcy zamożnych krajów europejskich, ale biznes jaki robią na nas zagraniczne banki, które nas zdominowały, jest bardziej intratny u nas niż na bogatych obywatelach starej Unii?

- Wartość kredytów w Polsce w skali całego kraju to 130 miliardów złotych. Jeżeli płacimy za nie trzy razy więcej niż mieszkaniec UE to wychodzi, że rocznie płacimy więcej o prawie 20 miliardów złotych.

Zebrał pan dane, przekazał pan do biura analiz sejmowych i… ?

- Wszcząłem ostrą dyskusję. Prosiłem premiera Donalda Tuska, żeby w tej sprawie spotkał się z prezesami banków. Interweniowałem na forum komisji finansów i u ministra finansów Mateusza Szczurka. Zrobiłem wszystko, żeby zainteresować tymi kwestiami opiniotwórcze tygodniki i dzienniki. Temat podjął między innymi Dzienni Gazeta Prawna, i radiowa Trójka.

Mimo wszystko sprawa nie nabrała medialnego rozgłosu, choć przecież na taki rozgłos zasługiwała, bo dotyczy kieszeni każdego przeciętnego Polaka.

- To prawda, ale ja się nie poddawałem. Zwołałem posiedzenie podkomisji do spraw instytucji finansowych, którą kieruję i zaprosiłem prezesów dziesięciu największych banków w Polsce.

Zjawili się na spotkaniu?

- Nie zlekceważyli tego zaproszenia. Niektórzy zjawili się osobiście, inni przysłali swoich zastępców, albo członków zarządu. Odbyła się rzeczowa dyskusja z przedstawieniem wszystkich argumentów, ale i to nie zadziałało.

Aż w końcu nadarzyła się okazja za sprawą afery podsłuchowej. Z nagranej rozmowy prezesa Narodowego Banku Polskiego Marka Belki i ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza mogliśmy usłyszeć kto tak naprawdę rządzi w Radzie Polityki Pieniężnej, która decyduje między innymi o oprocentowaniu konsumenckich kredytów.

- Postanowiłem to wykorzystać. Kiedy Marek Belka zjawił się w parlamencie ze swoim sprawozdaniem z pracy Narodowego Banku Polskiego z sejmowej mównicy zaapelowałem do Belki i ministra Szczurka, aby zajęli się sprawą łupienia Polaków przez banki i zaproponowałem panom, że opłacę im rachunek w restauracji ... Sowa & Przyjaciele, byle spotkali się i omówili wspólnie ten problem, tak by wreszcie ulżyć zadłużonym Polakom. Z propozycji chyba nie skorzystali, bo rachunku mi nie przesłali, ale jesienią Rada Polityki Pieniężnej obniżyła stopę lombardową, od której zależy maksymalna wysokość oprocentowania kredytów, z 4 do 3 proc. Banki nie mogą żądać wyższego oprocentowania jak czterokrotność stopy lombardowej, która jest podstawą do określenia maksymalnego oprocentowania kredytów i pożyczek. Zgodnie z przepisami tzw. ustawy antylichwiarskiej maksymalna wysokość odsetek nie może przekroczyć czterokrotności stopy lombardowej. To oznacza, że górny pułap oprocentowania kredytów konsumenckich spadł z 16 do 12 proc.

Ale banki i tak odbijają sobie straty, bo w tym czasie podniosły prowizje. I kredyty jeśli potaniały, to tylko minimalnie.
 -To prawda, ale ta niewielka zmiana i tak oznacza w praktyce, że w kieszeniach Polaków zostanie 5 miliardów złotych rocznie. To są gigantyczne pieniądze. Gdyby rząd na wysokie oprocentowanie kredytów konsumenckich reagował prawidłowo, zmian można byłoby dokonać na poziomie ustawowym. Na razie dokonano jej na poziomie zmiany stopy lombardowej.

Nowe umowy kredytowe są już podpisywane na nowych warunkach?

-Tak. I warto o tym wiedzieć. Obowiązkowo też obniżono oprocentowanie w starych umowach. Ale niezależnie od tego zachęcam klientów banków do tego, żeby odwiedzili swoje placówki i zapytali jakie płacą odsetki w kontekście wprowadzonych zmian. Być może trzeba będzie po prostu podpisać aneks do umowy albo też podpisać nową umowę.

Rozmawiała Agnieszka Michalik