Nie chodzę na randki w ciemnoCzwartek, 03 kwietnia 2008

Trzy pytania do limanowskiego posła Wiesława Janczyka (PiS), który jako jedyny parlamentarzysta z naszego re-gionu głosował we wtorek przeciwko ratyfikacji traktatu lizbońskiego.

Dlaczego Pan zagłosował przeciw?

- Głównie dlatego, iż w debacie sejmowej nie zostały rozwiane moje najważniejsze wątpliwości. Przez trzy tygodnie trwała dys-kusja na temat zapisów do ustawy ratyfikującej.

I nagle te prace przerwano, a wstępne uzgodnienia anulowano. Jestem racjonalny i chcę brać odpowiedzialność za to, co jest prze-widywalne, a nie za to, co niejasne. W moim odczuciu nie należało się spieszyć z ratyfikacją. Traktat to bardzo obszerny dokument. Różne środowiska – prawnicy, a szczególnie specjaliści od prawa gospodarczego i międzynarodowego, powinni dostać więcej czasu
na jego analizę. Polska ma czas na ratyfikację do końca roku.

 Naciskając czerwony guzik w Sejmie liczył się Pan, że będzie teraz postrzegany jako ortodoksyjny przeciwnik integracji europejskiej.

- Nie chciałem sobie przypiąć takiej łaty. To była dla mnie bardzo trudna decyzja i bardzo wiele mnie kosztowała. Była tym trud-niejsza, że nie jestem przecież politykiem ultranarodowym, czy ultrakatolickim. Myśląc entuzjastycznie o Unii Europejskiej – a tak właśnie o niej myślę, chciałem swoją decyzją zwrócić uwagę, że w całej sprawie po prostu należy myśleć o wątkach interesu naro-dowego. Negocjacje traktatowe to jest pewien biznes, a w biznesie trzeba być twardym, to budzi szacunek drugiej strony i pomaga
w wynegocjowaniu dobrych warunków.

Przez swoją decyzję znalazłem się wąskiej, ale twardej grupie, stałem się bardziej widoczny. Taka pozycja mi odpowiada. Jestem w tej grupie również dlatego, żeby wzmocnić tych, którzy musieli – pomimo naporu różnych sił – stać na straży wartości narodo-wych.

Głosował Pan za referendum w sprawie ratyfikacji.

- Była to świadoma gra na zwłokę. Uważałem, że Polacy powinni się dowiedzieć jak najwięcej
o korzyściach płynących z traktatu, ale też o naszych obowiązkach międzynarodowych. Polacy mają szczególny obowiązek do zasta-nowienia się w momentach, kiedy rezygnują z indywidualnej polityki na rzecz polityki prowadzonej przez stowarzyszenie państw. Historia nas zobowiązuje do tego, aby przy oddawaniu części suwerenności bilansować zyski i straty, a nie chodzić na randki w ciem-no. Powtarzam – nie jestem eurosceptykiem. Mieszkałem na Zachodzie cztery lata, uczyłem się tam i pracowałem. Organizowałem misje promujące Polskę i naszą przedsiębiorczość, znam język angielski i nie boję się Unii. W Unii trzeba być twardym negocjatorem, inaczej będziemy płacić koszty, a zyski należeć będą do innych. Przyjmowanie traktatu na wyścigi to nadgorliwość w przekazywaniu zadowolenia z obecnego miejsca we wspólnocie. Cieszę się, że dziś Polacy mają pracę w krajach Unii, ale już trzeba myśleć o tym, by pełniej uczestniczyli w obrocie gospodarczym nie tylko jako robotnicy, ale jako właściciele firm, nieruchomości i menedżerowie. Jestem za integracją europejską, ale tylko w warunkach chłodnej kalkulacji. Rozmawiał: (Wojciech Molendowicz „Dziennik Polski”,3.04.2008 r.)